Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Zamknij Zamknij

Wyprawa ROMA 2015

W ostatnim numerze kwartalnika IGWA mieli Państwo okazję zapoznać się z pasjonatami wypraw rowerowych Pauliną i Przemkiem, którzy w czerwcu tego roku postanowili przemierzyć trudną i wymagającą trasę długości 2000 km z Wawrzeńczyc do Rzymu.

W tej części artykułu Wyprawa ROMA 2015 opowiemy jak potoczyły się losy naszych podróżników podczas kilku pierwszych dni rowerowych zmagań, z trudami trasy na drogach Polski, Słowacji, Węgier i Austrii.

Pod koniec maja przygotowania od strony technicznej były zakończone: rowery odebrane z serwisu i sprawdzone w trakcie krótkiego testu, nieodzowne w tak długiej podróży części zapasowe skompletowane, brakująca garderoba, kosmetyki, lekarstwa oraz szereg drobiazgów mniejszych i większych zakupione.

Pierwsze dni czerwca to oprócz zwykłej codzienności związanej z życiem zawodowym, to także przygotowania do startu wyprawy. Lekki stres i mobilizacja towarzyszył Paulinie i Przemkowi, czy wszystko się uda, czy wszystko zostało właściwie zaplanowane.

Dzień przed wyjazdem pakowanie. Każdy wie jak jest ciężko i racjonalnie spakować się na wakacje.

Tu trzeba zmieścić wszystko na dwa turystyczne rowery, wszystko to znaczy: dach nad głową razem z sypialnią, kuchnią i jedzeniem, sprzęt sportowy plus ubranie, serwis, przybory osobiste i dziesiątki innych rzeczy przydatnych w trakcie wyprawy.

Pakowanie poszło sprawnie dzięki wcześniej sporządzonemu harmonogramowi, rowery były wyekwipowane na 100%, jednak w głowie naszych podróżników siedziała myśl czy wszystko jest i nic nie zostało zapomniane. Ale to zweryfikuje sama trasa.

Nadszedł dzień wyjazdu 3 czerwca 2015, początek wyprawy, koniec długich przygotowań. Noc Paulinie i Przemkowi minęła szybko, tak szybko, że mimo ustalonej godziny pobudki, przedłużyli sobie odpoczynek jeszcze krótką drzemką. Dodatkowa krótka drzemka, która miała dać na starcie więcej energii Paulinie i Przemkowi, spowodowała małe opóźnienie w rozpoczęciu wyprawy i dołożyła trochę nerwów. Ale może falstart na początku to dobra wróżba na dalszą drogę.

Przed wyruszeniem rodzice Pauliny pełni strachu i troski o powodzenie wyprawy pożegnali naszych podróżników. Następnie przed Urzędem Gminy Igołomia - Wawrzeńczyce naszą parę pożegnały władze gminy, jednocześnie życząc powodzenia w wyprawie. I tak około godziny  8,  Paulina i Przemek skierowali swoje obciążone 25 kilogramowym ekwipunkiem rowery w stronę Krakowa. Gdzie jeszcze na krótko wpadli do rodziców Przemka, oczywiście po dobre słowo i życzenia na dalszą drogę.

Celem pierwszego dnia wyprawy był Żywiec. Początkowo droga prowadziła malowniczym traktem rowerowym wzdłuż Wisły. Mijając Opactwo Benedyktynów w Tyńcu, skierowali się do Skawiny. Tam też odbył się pierwszy posiłek pod gołym niebem. Zbliżając się do Żywca trasa stawała się coraz trudniejsza. Podjazdy i obciążone rowery powodowały zmęczenie. Zwłaszcza Paulina, dla której była to pierwsza tak poważna wyprawa miała chwilę zwątpienia. Dodatkowo przed celem podróży w rowerze Pauliny zdarzyła się drobna awaria łańcucha. Przemek sprawnie naprawił zepsuty układ napędowy roweru i po 12 godzinach od startu oraz przejechaniu 132 km, nasi podróżnicy dotarli do Żywca, gdzie zatrzymali się u swych przyjaciół Alicji i Adama.

Rano w asyście gospodarza Paulina i Przemek wyjechali z miasta, uprzednio zwiedzając i fotografując znany Żywiecki Browar. O dziwo zmęczenie z poprzedniego dnia ustąpiło. Można było przystąpić do kolejnego etapu wyprawy, celem było Słowackie miasto Powańska Bystrzyca oddalone o 120 km.

Początkowo doskonała asfaltowa droga prowadząca w kierunku granicy nie zapowiadała późniejszych trudności. Nagle super asfalt zmienił się w ażurowe płyty, po których dalsza jazda na rowerze była nie możliwa. Dodatkowo trasa ostro pięła się w górę. Pozostało Paulinie i Przemkowi pchać na piechotę przez parę kilometrów swe obciążone rowery. Około południa dotarli do granicy Polsko - Słowackiej i na najbliższe szesnaście dni pożegnali się z Ojczyzną. Po przejechaniu granicy oraz parunastu kilometrów w stronę Żyliny przyszedł czas na pierwszy obiad ugotowany na kuchence turystycznej. Paulina pokazała kunszt kucharski, smak rewelacja, po prostu był to obiadek domowy. W Żylinie nasi podróżnicy z racji Bożego Ciała wzięli udział w Mszy Świętej w języku Słowackim. Międzyczasie Przemek odebrał telefon od swych przyjaciół, z którymi wcześniej uczestniczył w paru rowerowych wyprawach po Europie. Koledzy szczegółowo dopytywali o miejsce noclegu w Powańskiej Bystrzycy, sami nie zdradzając swych planów. Część noclegów Paulina i Przemek ustalali za pośrednictwem portalu Warmshowers.pl, który łączy brać kolarską i oferuje możliwość przenocowania podróżników w całej Europie. Wieczorem po dojechaniu do celu trafili do przesympatycznego Jara, mieszkańca Powańskiej Bystrzycy. Jaro mieszkał w bloku, swój sprzęt rowerowy trzymał bez obaw w piwnicy i naszym podróżnikom zaproponował to samo miejsce garażowania. Na Słowacji piwnica w bloku jest bezpiecznym miejscem postoju roweru w przeciwieństwie do polskich realiów. Mimo wszystko mały strach pozostał, czy rano będzie jeszcze, na czym jechać.

Ale główna niespodzianka miała dopiero przyjść, a właściwe przyjechać za chwilę. Przyjaciele, którzy chcieli znać miejsce noclegu naszych podróżników przejechali 200 km, by spotkać się z Pauliną i Przemkiem i życzyć im powodzenia w dalszej podróży. Tak mile zakończył się drugi dzień wyprawy.

Trzeci dzień rozpoczął się od rewelacyjnego śniadania przygotowanego przez Jara, to jest prawdziwa gościnność. Jaro zaproponował też zmianę założonej trasy, na bardziej widokową i o mniejszym ruchu samochodowym. A celem Pauliny i Przemka tego dnia była Trnava, do przejechania prawie 140 km.

Piękna słoneczna pogoda oraz nowa trasa podpowiedziana przez Jara, nastrajały pozytywnie naszych podróżników do dalszego wysiłku. Długie odcinki prostych asfaltów w malowniczym słowackim terenie dopełniały dobrych wrażeń. Jednak ta sielanka nie może długo trwać. Paulina i Przemek oprócz tradycyjnej mapy, posiadają do nawigacji nadajniki GPS zainstalowane w telefonach. Oczywiście, aby te cudeńka techniki działały wymagają one energii elektrycznej, czyli pełnej baterii. Wieczorem obowiązkowo należy naładować telefony, tym razem oboje o tym zapomnieli, co w konsekwencji spowodowało małe komplikacje w prawidłowym wybraniu drogi. Jednak przejściowe kłopoty z nawigacją zostały rozwiązane w jednym z Domów Kultury niedaleko Trenczyna, gdzie oboje spędzili 2 godziny ładując nawigację. W Trenczynie tuż przy samym markecie Billa ugotowali sobie smakowity obiadek jak na prawdziwych rowerowych turystów przystało, oczywiście dokonując wcześniej odpowiednich zakupów. Trochę zmęczeni około godziny 20 dotarli do Trnavy. Kolejny nocleg u Jana, także miłośnika rowerowych wypraw. Okazało się, że gospodarz przebył na rowerze w zeszłym roku trasę Trnava – Santiago de Compostela, wyprawowe marzenie Przemka. Zresztą wieczornych opowieści o rowerowych wojażach nie było końca, oczywiście przy szklaneczce dobrego słowackiego piwa.

Rano po obfitym śniadaniu, razem z Janem, który wsiadł na swoją kolarzówkę, Paulina i Przemek wyruszyli w dalszą drogę w kierunku Bratysławy i dalej w kierunku Austrii i Węgier. Jan narzucił ostre tępo, co średnio spodobało się Paulinie. Łatwo pedałować na lekkim, sportowym rowerze, zwłaszcza, gdy nie trzeba odpowiednio rozkładać sił na długiej trasie. Jan przejechał z naszymi podróżnikami 30 km i zawrócił do Trnavy, życząc udanej wyprawy i zdobycia Rzymu. Do Rzymu jeszcze daleko, ale Bratysława przed nimi. Na wjeździe do Słowackiej stolicy nasza para natrafia na przykry widok, wypadek z udziałem rowerzysty. Szczęśliwie służby ratunkowe panowały nad wszystkim. Tu przyszła refleksja, ostrożności nigdy za wiele. Wszyscy użytkownicy dróg powinni wzajemnie się szanować i dbać o bezpieczeństwo.

W centrum Bratysławy Paulina i Przemek odwiedzili wszystkie ważniejsze punkty Zamek, Katedrę Św. Marcina i oczywiście Hlavné námestie na Starym Mieście. Następnie ruszyli w dalszą drogę, w kierunku granicy słowacko-austriackiej, gdzie przygotowali sobie smakowity obiadek, podczas którego Przemek wspominał jak przekraczał tą granice w roku 2007 dojeżdżając do niej autostradą późno w nocy. Po posiłku ruszyli w dalszą trasę po Austriackich drogach. Mieli do przejechania zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, ale w pamięci pozostała doskonała infrastruktura rowerowa i co dziwne dla każdego Polaka, zamknięte sklepy w sobotę po 18 godzinie. Co kraj to obyczaj.

Około godziny 20, Paulina i Przemek docierają do drugiej tego dnia granicy austriacko-węgierskiej. Po przejechaniu ponad 120 km na Węgierskiej ziemi zaczęli rozglądać się za spokojnym miejscem do rozbicia namiotu. Konwersacja z napotkaną miejscową dziewczyną, spełzła na niczym. Węgierka nie znała innego zrozumiałego języka niż swój ojczysty. Nawet pomocne w takich sytuacjach machanie rękami i kiwanie głową nie pomogły, nie było zaczepienia o żadne węgierskie słowo.  To też na własnego nosa Paulina i Przemek, zboczyli z głównej drogi natrafiając na mały przyjazny zagajnik, zdecydowanie nadający się na nocleg. Podczas przygotowania noclegu z drzew spadł gigantyczny chrząszcz jelonek rogacz, taki wielkości dłoni. Paulina była tak zmęczona, że nie przejęła się jego obecnością, a Przemek zasypiając snuł opowieści o jego gigantycznych żuwaczach, które tną namiot na paseczki. Tak dobiegł kolejny dzień Wyprawy ROMA 2015.